Dawno nie czytałam tak dobrej książki – polecam ją wszystkim, obok drugiej, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie, czyli „Kłamstwa, którymi żyjemy”. Do niedawna wydawało mi się, że w swoim przekazie bywam zbyt dosadna, że mogłabym jakoś łagodniej podawać moim Klientom pewne rzeczy, że może należałoby być delikatniejszym…
Wraca do mnie jednak myśl, że za mało mamy czasu na życie, żeby cały czas podmalowywać trupa. Co, z tego, że poprawimy makijaż i wygląda „prawie jak żywy” – jednak nie jest żywy! Zamiast zajmować się zamalowywaniem warto zająć się jednak czyszczeniem i odgruzowywaniem – jest trudniej, męcząco, czasami boli, ale to idzie ku życiu – barwy wracają na twarz same, ponieważ krew zaczyna szybciej krążyć, gdy człowiek nabiera odwagi do bycia sobą. Zainspirowana książką pozostanę jednak przy jednoznacznym nazywaniem tego, co jest prawdziwe i co jest kłamstwem. Na koniec jeden z moich ulubionych fragmentów z książki:
„Wszyscy muszą mnie kochać i akceptować.
Ludzie, którzy się w ten sposób okłamują zasadniczo mówią sobie: Istotne jest, żeby każdy, z kim się kontaktuję, lubił mnie/akceptował mnie/cenił mnie/kochał mnie/ uważał, że jestem genialny – w innym wypadku nie warto żyć. Tacy ludzie są społecznymi kameleonami w tym sensie, że zmieniają „barwy”, dopasowując się do interpersonalnego „terenu”, w którym funkcjonują, po to, by każdy ich cenił. Jeśli jednak trwa to zbyt długo, tracą poczucie tego, kim są naprawdę, oraz swoje prawdziwe „barwy”.
Kim jestem? Co naprawdę myślę? Co naprawdę czuję?.
Takie pytania słyszę od moich pacjentów obarczonych tym kłamstwem.”[1]